poniedziałek, 15 lipca 2019

Zmiana? Od czego zacząć?

DROGA DO ZMIANY...
Od czego zacząć?


Nauczyciel- brzmi dumnie. Za każdym razem, kiedy jako dziecko, myślałam o tym zawodzie, napełniała mnie swoista ekscytacja. Swoich nauczycieli szanowałam, choć nie zawsze się z nimi zgadzałam. W wielu kwestiach byli dla mnie zbyt archaiczni, sztywni, zamknięci. Nie każdy był z powołania, ale musieli mieć w sobie to coś, co przekonało mnie do wyboru właśnie tej drogi życiowej. Co to było? Sama nie wiem. Wiedziałam tylko, że nie chcę powielać ich błędów, że chcę być inna.
 Jako uczennica podstawówki zawsze chciałam bawić się w szkołę. Moi rówieśnicy, kuzyni, sąsiedzi mieli dość „budy” na co dzień, a ja nie! Byłam nauczycielką od wszystkiego. Uczyłam z wielkim zapałem biologii, wychowania fizycznego, matematyki, geografii. 😉 Uwielbiałam sama się uczyć, poznawać świat z różnych encyklopedii i innych książek, których nie brakowało w moim domu. Mama nigdy nie odmówiła mi kupna książki, a nie przelewało się u nas. Z tego okresu przypominam sobie jeszcze swoją kreatywność, bo to ja byłam pierwszym inicjatorem odlotowych pomysłów na podwórku. Jak mawiała moja ciocia: „Ani już nie zapraszamy na wakacje, bo ma 100 pomysłów na minutę i nie nadążamy za nią.” 😉 Faktycznie, jak tak sobie powspominam, nie wszystkie moje pomysły były kreatywne, niektóre należały do tych z serii pt.„niemądre”. Mojej kreatywności szkoła nie zabiła, choć przyznaje się - uśpiła na pewien czas.
Pamiętam jeszcze, jak niektóre moje koleżanki nie wierzyły we mnie i w moją wizję przyszłości. Pukały się po głowie. Myślę, że teraz przecierają oczy ze zdziwienia, kiedy widzą, co wyprawiam jako nauczycielka. Byłam uparta. Mimo wielu przeciwności losu, osobistych klęsk, skończyłam studia. Wtedy myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi. A to był dopiero początek mojej drogi. Chciałabym podzielić się z Wami refleksjami na temat mojej transformacji w karierze zawodowej.

                                                    źródło: wielkieslowa.pl

Kiedy skończyłam studia poczułam się kimś, myślałam: „No teraz to pokażę, na co mnie stać”. Oczywiście wpadłam w pułapkę mitu o swej nieomylności. Nie potrafiłam przyznać się do błędu podczas lekcji. To ja miałam zawsze rację. To ja musiałam zawsze wygrać w argumentacji z uczniem. Kolejną pułapką było myślenie o sobie jak o MISTRZU ze zdolnościami nadprzyrodzonymi przez podkreślanie swojej wyższości nad uczniami. Ojjj... lubiłam pokazywać, że mam władzę nad uczniami, a stawianie jedynek było dla mnie frajdą. Im więcej, tym lepiej. Im częściej złapałam kogoś na ściąganiu, plagiacie, czy lenistwie, tym bardziej rosłam w swoich oczach. Stawiałam uwagi za złe zachowanie, nie obchodziło mnie tłumaczenie ucznia. Dumnie kroczyłam przez szkolne korytarze, nie zastanawiając się nad uczniami, ich sytuacją rodzinną, czymkolwiek. Liczyły się tylko moje potrzeby, tylko siebie widziałam. Dziś mogę powiedzieć: „TO BYŁO GŁUPIE i NIEPROFESJONALNE!”.
Całe szczęście ten okres w moim życiu zawodowym trwał bardzo krótko, około roku. To było coś w rodzaju fatalnego zamroczenia. Karierę zawodową rozpoczęłam w liceum, technikum i w szkole zawodowej. Uczyłam na każdym z tych szczebli. Uczniowie o różnych potrzebach, przejściach, umiejętnościach, poziomie wiedzy i ja… młoda polonistka, która codziennie snuła refleksje o tym, jak stać się partnerem ucznia w edukacji. Podstawą mojej zmiany była refleksja nad sobą i chęć bycia nauczycielką, którą chciałam zawsze być, a nie chłodnym urzędnikiem. Ale przyznajcie, że jako młoda osoba, stawiająca swoje pierwsze kroki w tym zawodzie, miałam do tego prawo. Pomieszało mi się, delikatnie mówiąc, w główce od nadmiaru szczęścia. 😉 Wtedy zrozumiałam, że prawo do błędu ma każdy, nie tylko uczeń, ale pedagog również. Tylko trzeba umieć je akceptować i pracować nad sobą. Ta refleksja wskazała mi drogę do relacji z uczniem, wychowankiem, rodzicem. Ważne było dla mnie budowanie relacji a nie racji. Działo się to dzięki obecności tu i teraz, luźnym i czasami przypadkowym rozmowom na korytarzu, sprzyjały temu też integrujące zajęcia. Pomógł mi w tym również teatr. Od kiedy tylko pamiętam warsztaty teatralne towarzyszyły mi w edukacji, wspierały w łamaniu stereotypów dotyczących relacji szkolnych. Te spotkania z uczniami wokół teatru nauczyły mnie otwartości i spontaniczności w działaniu.  Pewnie dlatego ta zmiana we mnie ruszyła z kopyta. I Korczak… myślenie Korczakowskie utwierdzało mnie w słuszności tych zmian. Można powiedzieć, że cały czas we mnie zachodzi jakaś zmiana, cały czas czegoś nowego się uczę, poszukuję lepszych rozwiązań. Nie stoję w miejscu, dostrzegam potrzebę bycia dobrą nauczycielką, dobrym człowiekiem. Oczywiście, mam wrażenie, że dla niektórych jestem jedną z tych, która oderwała się od rzeczywistości, czy mówiąc wprost: „urwała się z choinki”. Chcę jednak działać w zgodzie z sobą, ze swoimi ideami i wartościami. Dlaczego mam tego nie robić, jeśli zmiana ta przynosi korzyści mi i moim uczniom, ich rodzicom oraz całej szkolnej społeczności, w której egzystuję? Działam też szerzej, bo dzielę się wiedzą oraz doświadczeniem z czytelnikami bloga ( Być nauczycielem…) oraz mojej książki „Być (nie)zwykłym wychowawcą”. Ileż to osób po jej lekturze napisało do mnie: „…widzę tu siebie i swój sposób myślenia o edukacji, ale bałam się coś zmienić, bo nikt wcześniej nie utwierdził mnie w tym, że to dobra droga”. Każdy potrzebuje inspiratorów wokół siebie. Ważne jest, aby otaczać się takimi ludźmi, rozmawiać z nimi, aby wewnętrznie utwierdzić się w słuszności swoich działań oraz by nie czuć się samotną wyspą. Na szczęście na swojej drodze cały czas spotykam cudownych nauczycieli, edukatorów, którzy promują moje działania i to jest niesamowite! Dodają siły i sprawiają, że nawet jeśli skrzydła mi opadną, to tylko na chwilę.

                                                       źródło: wielkieslowa.pl

Okładka mojej książki najlepiej ujmuje w skrócie moją drogę do zmiany i jej sens. Postać nauczyciela ma cień dziecka – trzeba powrócić do czasów dzieciństwa, do własnych słabości, aby zrozumieć ucznia. Dziecku z kolei towarzyszy cień dorosłego, ponieważ liczy, że potraktujemy je zawsze poważnie i będziemy liczyć się z jego uczuciami. To klucz do zmiany, do zbudowania autorytetu osobistego nauczyciela. Potem trzeba już skupić się na potrzebach podopiecznych, nie zapominając o swoich. Drogę do zmiany wyznaczał i wyznacza mi każdy uczeń, ponieważ każdy był/jest wyjątkowy. Warto posłuchać swoich podopiecznych, dlatego w swojej publikacji oddaję im głos. Trzeba umieć patrzeć szerzej, zanim zacznie się zmianę. Poddać się obserwacji codzienności i umieć cierpliwie słuchać. Wiele naturalnych umiejętności i predyspozycji wskazywało na to, że jeśli dobrze zainwestuję w siebie, to będę dobrą nauczycielką. Na szczęście, autentyczność w moim przypadku wygrała z ego. 




Moi Drodzy, nie bójcie się zmian. Trzeba zacząć od siebie, ponieważ inaczej będą to budowle z piasku – nietrwałe, kruche, chwilowe. Życzę Wam odwagi. Swoją zmianę wspominam z uśmiechem na twarzy, a gdy omawiam z uczniami „Ferdydurke” to zanoszę się śmiechem… Sama z siebie się śmieję! Zdaję sobie jednak sprawę, że niektórzy potrzebują więcej czasu na podjęcie decyzji. Odwagi, poznacie samych siebie i odkryjecie nowe morze własnych możliwości. Tylko trzeba chcieć!

Anna Konarzewska

LINKI DO MOJEJ KSIĄŻKI:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz